piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział V

Podczas śniadania siedziałam jak na szpilkach, mając wrażenie, że zdradzę się przed ojcem z moją nocną wycieczką razem z Sergio. Nawet nie chciałam myśleć tym, jakie konsekwencje mógłby wyciągnąć wobec niego, nie wspominając już o mnie. Przymknęłam powieki, z przyjemnością przypominając sobie szczegóły tego wyjazdu, o których szybko nie zapomnę. Wzdrygnęłam się, czując uderzenie w okolicy łopatek. To tata postanowił dać o sobie znać. Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi. Niestety tym samym popsuł mi cały poranek, a ja znów zaczęłam się zastanawiać, czy zawsze będzie miał takie wyczucie czasu. Pomachałam mu niemrawo ręką na pożegnanie, kiedy był już w przedpokoju, zakładając swoją sportową torbę na ramię. Co dziwne, zaczął mnie namawiać na to, żebym dzisiaj z nim tam pojechała. Jednak ja nie zamierzałam tego robić w żadnym wypadku. W pewnym sensie bałam się, że jeśli będę w tamtym czasie pod presją prowokującego spojrzenia klubowej czwórki, po prostu nie wytrzymam i nie będę w stanie się hamować. Wczorajsze... dzisiejsze słowa mężczyzny dały mi domyślenia. W czasie drogi powrotnej utrzymywaliśmy raczej dość 'chłodny' dystans między nami, jeśli chciałabym to porównać do sytuacji z dachu wieżowca. Tylko przed samymi drzwiami znów podarował mi kolejnego buziaka. Potrząsnęłam gęstą czupryną włosów, próbując zatuszować ogniste rumieńce, które powoli wpełzały na moje policzki. Wolałam nie rozmyślać o tym, jakie metody wobec klubowej czwórki zastosowałby mój ojciec, żeby wytłumaczyć mu dość dobitnie, czemu nie powinien się do mnie zbliżać. Wzdrygnęłam się mimowolnie, oczyma wyobraźni widząc zbyt dobitnie całą tą sytuację. W życiu bym nie chciała, żeby coś takiego kiedykolwiek miało miejsce. Nie raz dawał mi mocno do zrozumienia, że nie chce widzieć żadnego mojego chłopaka w swoim domu. Wyjątkiem był oczywiście Unai - chociaż tutaj też był pewien problem. Zasadniczo nigdy nie przekwalifikowałam go do tego poważniejszego stopnia.
Mruknęłam coś cicho pod nosem o męskiej odpowiedzialności za sprzątanie, kiedy wkładałam wszystkie brudne naczynia do zmywarki. Perspektywa spędzenia całego dnia bezczynnie siedząc w domu, stukając leniwie w klawiaturę laptopa, była najbardziej kuszącą propozycją, więc bez większego namysłu wybrałam właśnie ją. Wyjęłam telefon z kieszeni, dostrzegając jakiegoś nieodczytanego sms'a od powyżej wspomnianego piłkarza, który życzył mi dobrego dnia i przy okazji prosił, bym pojawiła się po treningu w ich ośrodku. Prychnęłam lekceważąco. Jeszcze czego. Nie będę lecieć prosto w jego ramiona na każde wezwanie... chyba, że to ja będę miała na to ochotę. Nim zdążyłam odłożyć go z powrotem do kieszeni, ktoś zadzwonił.
- Halo? - zaczęłam niepewnie, ponieważ nawet nie zdążyłam w popłochu sprawdzić numeru mojego rozmówcy.
- W końcu odebrałaś, z łaski swojej! - Ive niemal krzyknęła, a ja mimo wszystko odetchnęłam z ulgą. Ostatnio nawet zaczęłam się martwić, czemu nie daje znaku życia. Chociaż ona zawsze tak miała. Potrafiła telefonicznie odzywać się raz na miesiąc, bo i tak przeważnie spotykałyśmy się na ulicy, w drodze do sklepu, ponieważ mieszkała kilka domów dalej. Bynajmniej z jednej strony nieco zdziwił mnie fakt, iż od tak dawna jej nie widziałam.  Nie wiedziałam, z jakiego powodu może dzwonić. Na bieganie i lunch byłyśmy umówione w poniedziałek. Termin uzgadniałyśmy jeszcze przed śniadaniem, więc teraz miałam kompletny mętlik. Co tak poważnego mogło się stać tylko przez godzinę?
- O co chodzi? - zapytałam ostrożnie, wyciągając swój wysłużony laptop spod półki na telewizor, po chwili siadając na aksamitnej kanapie. Po drugiej stronie zapadła głęboka cisza, jakby blondynka intensywnie się nad czymś zastanawiała. Przewróciłam oczami, dalej nie mogąc znieść tego milczenia.
- Słuchaj... - zaczęła niepewnie, jakby bojąc się, że to, co mi powie, wywoła zbyt głęboki wstrząs - spotkałaś się wczoraj, późnym wieczorem, z Sergio Ramosem?
Faktycznie, zatkała mnie. Zastygłam w kompletnym bezruchu, analizując całą wypowiedź mojej przyjaciółki. Przecież ona nie była w stanie się o tym dowiedzieć, ponieważ nawet jej o tym nie powiedziałam!
- Skąd o tym wiesz? - nerwowo przełknęłam ślinę, czując z wolna rosnące zdenerwowanie.
- Przez czat właśnie wysłałam ci linka do zdjęć... które zobaczyłam kilka minut wcześniej. Znam twojego tatę i dzięki temu wiem, że jest dość narwany, jeśli chodzi o twoje kontakty z osobami płci przeciwnej - mruknęła zirytowana, dobrze wiedząc, do czego to może doprowadzić. - Na pewno nie będzie zachwycony, jeśli zobaczy, jak jego córka obściskuje się z jego piłkarzem.
Głośno przełknęłam ślinę, widząc przed oczami zdjęcia robiące furorę w hiszpańskich portalach plotkarskich. W mojej wyobraźni widziałam już zazdrosne miny nastolatek, które pewnie dałaby się pokroić za to, żeby być właśnie na moim miejscu. Na szczęście przedstawiały one tylko nasze wejście do Torre Caja Madrid, a nie samą scenę na jego najwyższym punkcie. Chociaż było to raczej niemożliwe. Tym samym zaczęłam się zastanawiać, jak duże prawdopodobieństwo istnieje, że mój ojciec zobaczy to w najbliższym czasie. O nie.
- Kochana, dzięki Ci wielkie za informację, ale ja muszę... - zaczerpnęłam głęboko powietrza, spinając wszystkie swoje mięśnie.
- Wiem, wiem, leć tam i nie pozwól, żeby pokiereszował piękną buźkę twojego kochanka - wymruczała, nawet nie próbując ukrywać głębokiego sarkazmu.
- On nie jest moim... - nie dokończyłam tego zdania, ponieważ i tak Ivette się rozłączyła. Muszę działać natychmiastowo, inaczej może to się bardzo źle skończyć. Miałam złe przeczucia.

                                                           **************

Przełknęłam głośno ślinę, próbując nie panikować. Spokojnie, przecież byłaś tutaj co najmniej milion razy i dobrze wiesz, gdzie wypoczywają po treningu. Kiedy uświadomiłam sobie, że zazwyczaj spędzają go na sprawdzianu swoich kont społecznościowych i innych stron, miałam głupie wrażenie, że ojciec właśnie w tej chwili widzi coś, czego widzieć tak naprawdę nie powinien. Mamrotałam coś cicho pod nosem, spoglądając na każde z mijanych drzwi. Kiedy usłyszałam, jak zza jednych dochodzi głośny zgrzyt, nie wahałam się ani chwili i wpadłam tam niczym sztorm, dostrzegając z pozoru dość normalną scenę. Jednak ja wiedziałam, że to tylko cisza przed burzą. Tata wstawał z krzesła, od razu kierując swój wzrok na podporę defensywy Królewskich. Żyłka, która pulsowała mu na czole w czasie silnego wzburzenia, teraz była aż nazbyt widoczna w dobrym świetle dnia. Niczego nie świadomi, pozostali zawodnicy zespołu, siedzieli sobie na ławkach, dowcipkując albo ciągle klikając w klawiaturę swoich telefonów. Tylko Iker spojrzał na mnie jak na wariatkę, ponieważ jako jeden z pierwszych zdążył mnie dostrzec. Ramos właśnie wstawał, mając najwyraźniej zamiar stąd wyjść, ale kiedy zauważył dość 'złą' minę swojego trenera, praktycznie stanął niczym sparaliżowany.
Niemalże w ostatniej chwili stanęłam między Sergio a tatą, który zamierzał wymierzyć mu prawy sierpowy. Moja klatka piersiowa unosiła się w zastraszająco szybkim tempie. Źrenice taty w przeciągu kilku sekund powiększyły się kilkakrotnie. W ostatniej chwili zmienił tor swojej zwiniętej pięści, która tkwiła teraz przyklejona do jego boku. Przełknęłam głośno ślinę, czując na swoim karku ciepły oddech Sergio, jak i spojrzenia wszystkich obecnych. Kapitan drużyny postanowił odciągnąć klubową czwórkę od nas, zabierając go z tego pomieszczenia pod miażdżącym wzorkiem Ancelottiego.
- Grabisz sobie - warknął przeciągle, łapiąc mnie boleśnie za ramię i sadzając obok siebie na krześle.
- Co ty nie powiesz? - prychnęłam, coraz bardziej zirytowana jego zachowaniem. - Niby jak miałam Ci o tym powiedzieć? Byłoby jeszcze gorzej.
- Sama doprowadzasz do tego, żebym traktował Cię jak rozwydrzoną i pyskatą nastolatkę - powiedział, kręcąc zrezygnowany głową.
                                                -----------------------------------------------
Na samym wstępie chciałam was przeprosić za ten poślizg, z którym dodaję nowy rozdział. Sama się zagapiłam, ale z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że jest to wina mojej szkoły, chociaż testów nie pisałam. :p Mam nadzieję, że wam się spodoba. <3 



sobota, 14 marca 2015

Rozdział IV

Wiatr, który do tej pory smagał mnie swoimi wstęgami po twarzy, nagle ucichł. Odetchnęłam pełną piersią, rozkoszując się widokiem rozświetlonego miasta. Widok zabierał dech. Był niczym jakaś piękna, nierzeczywista bajka o mieście świateł. Słyszałam tylko, jak moje serce uderza gwałtownie o żebra niczym spłoszony ptak w klatce. Nie śmiałam spojrzeć na Ramosa, który był tuż za mną. Najpierw poczułam, jak jego palce delikatnie obrysowują moją talię, a potem ramiona. Zachichotałam, wbijając wzrok w maleńki punkcik, którym był stadion Realu. Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie miał zamiar wziąć mnie na dach najwyższego wieżowca w całym Madrycie. Mogłam się spodziewać, iż nie wybierze jakiegoś normalnego miejsca, tylko zrobi coś, co na długo zostanie mi w głowie. Podniosłam wzrok ku górze, mimowolnie uśmiechając się do migotliwych gwiazd.
- Zobacz, jakie one piękne - westchnęłam, unosząc rękę. Jakbym naiwnie wierzyła w to, że będę w stanie kiedykolwiek ich dosięgnąć.
- Wcale nie masz podstaw tak do nich wzdychać - powiedział cicho Sergio, ujmując mnie palcami pod brodą. - Jeśli tak naprawdę sama nią jesteś.
Dyskretnie przełknęłam ślinę, będąc zmuszoną do spojrzenia prosto w jego oczy. Tęczówki były dość oryginalne, ponieważ swoim kolorem przywodziły mi na myśl kawę, którą wypiłam dzisiejszego ranka.
- Miało nie być ckliwych tekstów - wydukałam przez zaciśnie gardło, będąc już trochę zniecierpliwiona. Pod wpływem tego, jak na mnie patrzy, miałam wrażenie, że kręci mi się w głowie. Jakiś cichy głosik w mojej głowie mruczał cały czas, żebym nie czekała i brała sprawę w swoje ręce. Ale ja mocno obstawiałam przy swoim. To on wszystko zaczął, więc i niech skończy. Chociaż to ja tak naprawdę wszystko nakręciłam. Mimowolnie zamknęłam oczy, jednocześnie uruchamiając wyobraźnię, która zaczęła pracować na wysokich obrotach.  Zadrżałam, czując dotyk dłoni piłkarza na swoim ramieniu. Czekałam na ten moment niemalże jak kilkunastoletnia dziewczynka czekająca na upragnioną nagrodę. Był jak wisienka na torcie.
Jęknęłam cicho, próbując nie wiwatować. Gwałtownie, bez najmniejszego ostrzeżenia, wpił się w moje wargi, zaciekle je atakując. Boże, chyba właśnie tego potrzebowałam. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Wplótł rękę w moje jedwabiste włosy, drugą cały czas trzymając na moich plecach. Nasze sylwetki dla niewprawnego obserwatora mogły wydawać się splecione, ponieważ nie dzieliły nas teraz nawet milimetry. Moje serce dudniło jak oszalałe niczym ptak zamknięty w złotej klatce. Zatraciłam się zupełnie w jego dotyku, tracąc poczucie jakiejkolwiek rzeczywistości. Z mojego zaciśniętego gardła wyrwał się jęk, który jeszcze dodatkowo pobudził Sergio do stanowczości w pogłębieniu pocałunku. Powietrze wokół nas niemal strzelało iskrami od namiętności. Położyłam ręce na jego klatce piersiowej, próbując delikatnie się od niego odsunąć. On jednak nie dawał za wygraną, ciągle odcinając mi dopływ powietrza. Od dawien dawna nie czułam się tak lekko jak teraz. Pewnie gdyby nie podtrzymywał mnie jedną z rąk, leżałabym jak długa, ponieważ nogi miałam jak z waty.
W końcu chyba doszedł do wniosku, że muszę zaczerpnąć powietrza. Oddychałam ciężko, a przez kilka pierwszych chwil słyszałam w uszach tylko szum własnej krwi i pośpieszne bicie serca.
- Tego też miało nie być - mruknęłam zdyszana, odwracając wzrok w kierunku rozświetlonego miasta. Jakby jeszcze mu było mało, objął mnie od tyłu w talii, opierając swój podbródek na czubku mojej głowy.
- Nic takiego nie mówiłem.
Prychnęłam mimowolnie. Z chichotem odepchnęłam go od siebie, przygryzając wargę. Oparłam się o barierkę, spoglądając w dół. Lubiłam kusić los, chociaż nie na tyle, żeby spaść z dachu. Usłyszałam za sobą szuranie butów, na które początkowo nie zwróciłam większej uwagi. Dopiero, kiedy odwróciłam głowę, okazało się, że Sergio nie ma. Zmarszczyłam brwi, nie mając zielonego pojęcia, gdzie mógł wywędrować... Wiedziona impulsem ponownie spojrzałam na drogę, która wiła się niczym wąż wokół budynku.
- Jeśli myślisz, że po tym chciałbym się zabić, to naprawdę jesteś w grubym błędzie - powiedział rozbawiony całą tą sytuacją. W rękach niósł dwa kieliszki, w których musował szampan. Osobiście o tej porze wolałabym wypić wino, ale nie mogłam wybrzydzać.
- Ale niby czemu miałbyś tego nie zrobić? - zapytałam, będąc na sto procent gotowa się z nim drażnić. Być może.
- Nie miałabyś po tym nikogo, kto doprowadzałby Cię do szaleństwa, Valencio - odparł, mocno akcentując ostatnie słowo. Szarmanckim gestem podał mi trunek, a ja z trudem zdobyłam się na to, żeby nie urazić jego postawy dżentelmena wybuchem śmiechu.
- Nigdy tego nie zrobiłeś, mój drogi - wymruczałam, wodząc paznokciem po jego ramieniu. Zauważyłam, jak drga mu jeden z kącików ust. I mamy remis.
- Jesteś aż tak pewna? - warknął, aż po plecach przeszły mi ciarki.
- Prawie.
Nie mogłam zaprzeczyć z czystym sumieniem, ale najwidoczniej już zdołam polubić wprowadzanie go w stan podgorączkowy. Upiłam łyk alkoholu, który jeszcze dłuższą chwilę szczypał mnie przyjemnie w język. Spoglądam ukradkiem na Hiszpana, jakbym potrafiła czytać mu w myślach. Niestety nie posiadałam takiej umiejętności, czego chwilami naprawdę żałowałam. Bez najmniejszego skrępowania świdrował spojrzeniem całe moje ciało od góry do dołu, po dłuższej chwili udając, że jestem nie wartą uwagi jakiegokolwiek faceta kobietą. Zdławiłam w sobie chichot, przy okazji próbując odzyskać nad sobą panowanie. Potrafił mnie rozbawić swoim bezczelnym zachowaniem, które jak się okazało, bardzo przypadło mi do gustu.  Nawet chyba za bardzo.
- Mój ojciec Cię zabije - stwierdziłam sucho, bez zbędnej przesady - jeśli dowie się, że lubisz mnie tak miziać.
- A co? Masz zamiar mu powiedzieć i narazić się na szlaban? - zapytał, spoglądając w innym kierunku. Westchnęłam, stając naprzeciwko niego.
- Naprawdę, mam jeszcze trochę rozumu, w przeciwieństwie do Ciebie - mruknęłam, bawiąc się nóżką od kieliszka. Sama nie wiedziałam, do czego tak naprawdę zmierzałam. Obrałam drogę, z której chyba nie byłam w stanie już się zawrócić.
                                                        ---------------------------------
Witam! Na początku chciałam was przeprosić za ten 'poślizg' z dodaniem tego rozdziału, ponieważ ostatnimi czasu trudno mi się było chociaż na chwilę dorwać się do komputera.  Jednocześnie mam nadzieję, że dobrze wynagrodziłam wam trochę przydługi czas oczekiwania! :D


poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział III

Co chwila próbowałam wymusić na swojej twarzy szeroki uśmiech. Jednak kończyło się tylko jego nędzną imitacją, która w niczym nie przypominała tego, co chciałam osiągnąć. Przygryzłam niespokojnie wargę, dostrzegając przez szerokie okno powoli zbliżającą się postać. Miałam ochotę stąd uciec, byle dalej. Czułam się winna, bo go tak wtedy zostawiłam. Mimo... Zmierzył mnie smutnym spojrzeniem, przysiadając na aksamitnym fotelu. Wybrałam nasze ulubione miejsce, a on nie raczył tego zauważyć. Wzięłam głęboki wdech, otwierając usta. Niestety nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Kompletnie nic. Na szczęście reszta klientów lokalu była od nas dość oddalona, za co podziękowałam w duchu. Być może nie będę musiała się kompromitować na oczach innych. Czemu to ja miałam wyrzuty sumienia, nie Unai? To on obcałowywał tamtą laskę, a ja tylko zatańczyłam kilka razy z Ramosem. Prawda była taka, że później nawet chciałam go znaleźć i wytłumaczyć całą sytuację. Tylko jakby zapadł się pod ziemię. Zazgrzytałam zębami, próbując wmówić sobie, że nie poszedł sobie gdzieś z blondynką. Bynajmniej ja nic nie tracę. Nie czułam, żeby traktował to jakoś poważnie. Ale nie chciałam go tracić.
 - Czemu tak wtedy zniknęłaś? - zapytał cicho, przyjmując zamówienie od kelnerki, która obdarzyła go ciekawskim spojrzeniem. Tutaj raczej wszyscy znali parę braci Casillasów, więc nie było to niczym dziwnym.
- Ja? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, nagle przybierając wojowniczą miną - I kto to mówi? Bynajmniej ja nie całuję się z kim popadnie.
- Naprawdę... Nie było mi łatwo patrzeć, jak traktujesz mnie gorzej niż powietrze - pstryknął palcami dla wzmocnienia efektu - nagle zjawia się sławny obrońca Królewskich, a ty padasz przed nim na kolana.
- Jeszcze czego! - warknęłam, zaciskając palce na jeszcze ciepłym kubku z spienioną kawą - Raz z nim zatańczyłam, a gdy Cię tam zobaczyłam z... Mniejsza o to! Później już nigdzie Ciebie nie było.
W końcu to z siebie wyrzuciłam. Spojrzałam na niego, modląc się o to, żebyśmy wyszli z tego cało. Bez większych uszczerbków na zdrowiu.
- Chyba nie umiesz liczyć. Wybacz, ale tych tańców było więcej niż jeden.
- Zarzucasz mi coś? Jakoś przez bardzo długi czas nie dawałeś mi żadnych powodów do tego, żebym uważała naszą znajomość za coś bardziej poważnego - odgryzłam się szybko, nie czekając wcale na dalszą część wypowiedzi chłopaka, która pewnie zabrnęłaby za daleko. - Myślałam, że jesteś jednym z tych mężczyzn, którzy wiedzą, czego chcą w życiu.
Wstałam, nie mając najmniejszej ochoty dalej prowadzić tej absurdalnej rozmowy, która do niczego nie zmierzała. Szybkim ruchem starłam łzy, które zaczęły zbierać się w kącikach oczu. Wybiegłam z kawiarni, nie patrząc na chłopaka, by sprawdzić, czy chociaż wstanie. Zaklęłam cicho, czując, jak dość zimne porywy wiatru szarpią moją nagą skórę na ramionach. Potrącałam ludzi łokciami, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swojego samochodu, który stał dość daleko na jednym z parkingów przed jednym z większych parków w Madrycie.
- Val, proszę, poczekaj!
Byłam głucha na jego wołania, ale dopiero kiedy mocno chwycił mnie za nadgarstek, mogłam zwolnić kroku. Próbowałam mu się wyrwać, niestety z marnym skutkiem. Zacisnęłam zęby, próbując nie krzyczeć.
- Czego jeszcze chcesz? - wycedziłam, próbując przybrać obojętny wyraz twarzy.
- Daj mi jeszcze jedną szansę. Proszę - szepnął, delikatnie odsuwając włosy znad moich policzków. Drżałam przez cały czas. Tylko trudno mi było powiedzieć, dlaczego. W pewnej chwili chciałam, żeby przestał i nigdy w życiu się do mnie nie odezwał. Jednak taka perspektywa była w tej chwili rozwiązaniem, która pewnie przyniosłaby mi więcej bólu niż radości. Miałam kompletny mętlik w głowie, do którego dochodził jeszcze w sam Sergio.
- Nie wiem - powiedziałam obojętnym tonem, kręcąc przy tym głową - muszę się zastanowić.
Zdążyłam jeszcze dostrzec iskierkę radości w jego oczach, kiedy na pożegnanie delikatnie musnął moją rękę opuszkami palców. Z nikłym uśmiechem patrzyłam na oddalającą się powoli sylwetkę chłopaka, która wkrótce zniknęła wśród tłumu. Przyłożyłam dłoń do czoła, by sprawdzić, czy aby na pewno nie mam gorączki. Miałam wrażenie, że popełnienie największego błędu w moim życiu zbliża się wielkimi krokami.

********

Raz po raz okręcałam się przed lustrem, sprawdzając, jak leży na mnie koszulka Królewskich. Co chwila przygładzałam lśniący materiał, przymykając oczy i widząc siebie na jednej z trybun stadionu. Odwróciłam się plecami, by móc zobaczyć numer Ramosa. Nie dzwonił już kilka dni. W zasadzie, czego ja się spodziewałam? Odwróciłam głowę w kierunku okna, słysząc od tamtej strony ciche stuknięcie. Kiedy dźwięk powtórzył się kilkakrotnie, postanowiłam to sprawdzić. Otworzyłam szerokie, przeszklone drzwi prowadzące na taras, kierując się w stronę barierki. Syknęłam cicho, czując zimno płytek przenikające moje stopy. 
- Bynajmniej powinienem teraz powiedzieć jakiś ckliwy wierszyk, ale jakoś nie mam ochoty. Raczej powinnaś mi to wybaczyć, królewno. 
Zaklęłam cicho pod nosem, widząc obrońcę Realu w naszym ogródku. Na szczęście mój tata już spał, zważywszy na to, że była dwunasta w nocy. Wolę nie myśleć, co zrobiłby w momencie, gdyby go tutaj zobaczył. Dodatkowo po chwili zorientowałam się, że nie mam nic na sobie praktycznie... nic, oprócz koszulki i bielizny. Obciągnęłam ją w dół, lecz i tak nie sięgała mi nawet do połowy ud. 
- Po co tutaj przyszedłeś? - syknęłam, próbując go zobaczyć. Ku mojej uldze wyszedł z cienia drzewka i stanął wprost pod balkonem. 
- Chciałem zabrać Cię na przejażdżkę, ale widzę, że właśnie przymierzasz mój podarunek - zaśmiał się cicho, puszczając do mnie oko. Prychnęłam lekceważąco, zakładając ręce na piersi. 
- Poczekaj chwilkę. Zaraz do Ciebie zejdę. 
Przeczesałam włosy smukłymi palcami, w końcu decydując się zostawić koszulkę. Ubrałam tylko jasne dżinsy i w zasadzie byłam gotowa do drogi. Miałam tylko nadzieję, iż ojciec w pewnym momencie nie będzie chciał się bawić w troskliwego rodzica i nie zajrzy do mojego pokoju, by upewnić się, czy śpię spokojnie w swoim łóżku. Byłam jednak zdania, że bez ryzyka nie ma zabawy. 
-----------------------------------
Miło mi widzieć te pozytywne opinie pod poprzednim rozdziałem. Muszę wam powiedzieć, że pomimo wszystko ten tydzień podsumowuję jako jeden z bardziej udanych. Ferie skończyły się dawno, a mogłyby potrwać jeszcze trochę, co nie? ;) 

czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział II

Tak bardzo nie chciałam się budzić, ale słońce bezlitośnie przebijało cienkie firanki, boleśnie kując mnie w oczy. Odruchowo zasłoniłam je ręką, chcąc oszukać swoją głowę, że jeszcze nie czas wstawać. Bynajmniej nie dało to pożądanego efektu, dzięki czemu byłam już całkiem rozbudzona, spojrzenie wbijając w śnieżnobiały sufit, na którym nie było widać ani jednego pęknięcia. Nawet to było perfekcyjnie wykończone w najmniejszym detalach. Czasami miałam tego dosyć, lecz ta część osobowości, która była bardziej leniwa, odzywała się coraz częściej. Tymczasem w głowie zaczęły mi się kołatać wspomnienia wczorajszej... dzisiejszej nocy, dzięki której miałam okazję poznać Sergio. Ukryłam twarz w dłoniach, próbując nie myśleć, co na treningu wymyśli mu ojciec. Jeśli chciał, potrafił być wyjątkowo dokuczliwy i wredny. Ja jednak chciałam dotrzeć do jego bardziej wrażliwej natury, którą być może chował gdzieś głęboko w sobie. Za każdym razem zniechęcałam się do tego coraz bardziej, mając wrażenie, że nic z tego. Po moich plecach przebiegł taneczny dreszcz. Nie miałam najmniejszych powodów, żeby martwić się o Hiszpana. Więc dlaczego nie potrafię przekonać siebie, że nie będzie miał z mojego powodu żadnych nieprzyjemności? I właściwie czemu ja się tym zamartwiam? Powinnam mieć to gdzieś, zważywszy na to, iż nazwał mnie głupią. Ale później przeprosił. Unai... On nigdy by czegoś takiego nie powiedział. Drżącymi rękoma wyjęłam telefon z etażerki telefon, chwilę po odblokowaniu ekranu dostrzegając kilkanaście nieodebranych połączeń właśnie od niego. Kilka o drugiej, potem o trzeciej i czwartej nad ranem. Co on sobie w ogóle myślał, po tym wszystkim? Pewnie to, że jakby nigdy nic zapomnę o tamtej blond panience. Rzuciłabym komórką o ścianę, ale od tego pomysły odwodził mnie jedynie Ramos, który mógł zadzwonić praktycznie w każdym momencie. Spojrzałam na zegarek i momentalnie poderwałam się na równe nogi. Nie ma to jak spać do dwunastej.
Zaczęłam nerwowo grzebać w szafie, próbując znaleźć jakiś normalny strój, w którym czułabym się swobodnie. Po wielu rozważaniach wybrałam biały T-shirt z godłem Realu, dobierając krótkie, jasne szorty, do których kieszonki włożyłam telefon. Praktycznie w każdej chwili byłam gotowa wyskoczyć w tym do ich ośrodka treningowego, by w razie czego zacząć odpierać ataki ojca na swojego podopiecznego. Zeszłam na dół, przeczesując ręką rozpuszczone włosy, których jeszcze nie zdążył ujarzmić. Chwyciłam ciężką szczotkę z drewnianą rączką, próbując przywrócić je do poprzedniego stanu. Dopiero po dłuższym czasie wyglądały dość przyzwoicie. Parsknęłam śmiechem, widząc moją kotkę siedzącą na kuchennych szafkach. Caryca patrzyła na mnie swoimi pięknymi, niebieskimi oczami, domagając się choćby podrapania pod uchem. Spełniłam jej prośbę, za co podziękowała mi głośnym mruczeniem. Jak się wkrótce okazało, tata zlitował się nad nią rankiem i podał kotce jedzenie. Otworzyłam jedną z szuflad, próbując dokonać wyboru pomiędzy twarogiem z rzodkiewką a jogurtem naturalnym. Moje iście zajmujące rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka. Uniosłam jedną brew ku górze. Czyżby to...
- Pani Valencii Ancelotti? Czy mam przyjemność? - zapytał kurier, trzymając w rękach dość dużą przesyłkę.
- W rzeczy samej - odpowiedziałam uśmiechem, stukając paznokciami w futrynę.
- Kazano mi dostarczyć to do Pani rąk. Miłego dnia życzę - skinął lekko głową, podając mi paczkę. Żadnego pokwitowania, adresu nadawcy czy chociażby nazwy firmy. Nie pamiętałam, żebym zamawiała cokolwiek przez internet. Przecież dopiero dzisiaj miałam zamawiać sobie nowy lakier do paznokci. Poszłam do salonu, uprzednio zamykając drzwi na klucz. Czyżby to jakaś nowa, złośliwa zagrywka taty? Rozłożyłam się na jednej z kanap, gładząc całą powierzchnię opakowania. Caryca zlustrowała nową rzecz ciekawskim spojrzeniem, sadowiąc się na stoliku kawowym. Nawet nie próbowałam jej stamtąd zgonić, bo i tak wiedziałam, że to nic nie da. Z prawdziwą pasją godną mordercy zaczęłam rozrywać papier, aż moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Właśnie teraz, w swoich rękach, trzymałam koszulkę Królewskich z numerem cztery. Naprawdę miał dobry pomysł na prezent, to trzeba mu przyznać.

                                                             *********

Zacząłem się zastanawiać, czy odwiezienie Valencii jest naprawdę tak wielką zbrodnią, za jaką uważał to sam Carlo. Przez cały trening łypał na mnie spod oka, dając mi do zrozumienia, że muszę się jakoś zrehabilitować. Kiedy przyszedł czas na wykonywanie rzutów wolnych, miałem tego serdecznie dość. Ale od zrobienia jakiejś większej głupoty powstrzymywała mnie myśl o zagraniu najbliższego meczu w podstawowym składzie. Zacisnąłem zęby, próbując utrzymać na karku to stalowe spojrzenie. Po za tym nie byłem w zbyt dobrym stanie po imprezie, podobnie jak kilku innych śmiałków, którzy mieli czelność jedyny raz złamać żelazną zasadę naszego trenera. Chyba dlatego dzisiaj dawał nam do zrozumienia, że po raz kolejny nie puści tego płazem. Niestety, miałem wrażenie, że to ja mimo wszystko obrywam bardziej. Kilkanaście uwag, które i tak nie miały racji bytu, ponieważ wszystko wykonywałem niemalże idealnie.
- O co mu ciągle chodzi? - zapytał niepewnie Casillas, przerzucając sobie piłkę od ręki do ręki.
- Przecież o tą imprezę, panie domyślny - odburknął oschle, przyglądając się, jak James wykonuje ćwiczenie.
- To wiem - mruknął, dyskretnie spoglądając w stronę trenera, który stał pomiędzy swoimi innymi piłkarzami, zażarcie z nimi dyskutując - niestety nie da się przegapić tego, że dzisiaj jest na Ciebie wyjątkowo zły? Powiesz mi w końcu, o co chodzi?
- Kojarzysz tą dziewczynę, którą wczoraj poznałem w klubie? - zapytałem niemrawo, na co bramkarz skinął twierdzącą głową. - Więc okazała się ona jego córką.
Sam nie wiedziałem, czemu po chwili Iker zasłonił twarz dłonią. Zaraz udało mi się usłyszeć, jak dość bezskutecznie próbuje zamaskować swój głośny chichot. Spojrzałem na niego spod uniesionej brwi, nie rozumiejąc, o co może chodzić. Jednak kilka chwil później wszystko było jasne.
- A ty... tego... nie wiedziałeś? - spytał, prawie dusząc się z nagłego napadu śmiechu.
- Mogłeś mi powiedzieć! - warknąłem, niepotrzebnie unosząc głos. Kilka ciekawskich spojrzeń zwróciło się niepotrzebnie w naszą stronę. - Odwiozłem ją wczoraj do domu i byliśmy przed samymi drzwiami, a kiedy Ancelotti zobaczył nas i był wściekły. Sam nie wiem dlaczego.
- Nie dziwię mu się specjalnie. To jego jedyna córka.
Wszyscy po kolei oddaliśmy strzały na bramkę, tym samym kończąc dzisiejszy trening. Kiedy schodziliśmy do szatni, miałem ochotę podejść do trenera i zapytać prosto w twarz, czemu tak bardzo nie pasuje mu to, że rozmawiałem z jego jedynaczką. W ostatniej chwili przeszkodził mi w tym Iker, który zauważył mój zacięty wyraz twarzy. Zacisnąłem pięści, tym razem odpuszczając. Ale zrobiłem to po raz ostatni.    
-----------------------------------------------------
Mam nadzieję, że taka długość rozdziału jest w sam raz. Przepraszam was, ale chyba na tą chwilę nie potrafię zdobyć się na coś dłuższego. ;) Niestety, jak już pewnie słyszeliście, Sergio jest kontuzjowany i nie będzie go na boisku przez ponad pięć tygodni. Ale trzymajmy mocno kciuki za jego powrót do zdrowia! :) 



piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział I

Wychodzi na to, że nie jestem specjalnie mądra, dając się tak podejść mężczyźnie. Dzisiejszego wieczora napadł mnie jakiś dziwny humor, który nie pozwalałam na powiedzenie 'nie'. Było tak pięknie. Chociaż chyba za późno zdałam sobie sprawę z tego, że jeśli dam mu się odwieźć do domu, to pozna całą prawdę. A niech to szlag! Próbowałam się uspokoić. Przecież to znana osoba, nigdy nie wykręciłby jakiegoś numeru, bo wtedy nikt nie dałby mu żyć. Zacisnęłam nerwowo usta, ukradkiem spoglądając za szybę samochodu. Specjalnie wybrał dłuższą trasę, kiedy podałam mu adres swojego zamieszkania, i nawet nie miał najmniejszej ochoty tego ukrywać. Udawał cwaniaka, któremu wszystko wolno. Kilka razy próbował zagadać, ale dopiero po setnej próbie nawiązania kontaktu postanowiłam trochę odpuścić. Odetchnęłam głęboko, dudniąc paznokciami po skórzanym obiciu fotela. Rozmowa wcale się nie kleiła, bo mimo jego usilnych starań, nie chciałam opowiedzieć o sobie nic więcej niż tylko parę zdawkowych zdań, które raczej nie zaspokoiły głodu wiedzy na temat mojej osoby. Wydałam z siebie cichy jęk zaskoczenia, widząc Santiago Bernabeu nocą. Stadion wyglądał niczym nie z tej ziemi.
- Tak myślałem, że zabranie Cię tą drogą będzie dobrym pomysłem - puścił do mnie oko, a ja nadal z niemym zachwytem wpatrywałam się w ten obiekt. To głupie, że jeśli ktoś mieszka tutaj półtora roku, nie widział tego na własne oczy o tej porze.
- Miałeś rację - przyznałam cicho, kiedy cała sceneria zniknęła mi z oczu. Zamilkłam, pozwalając sobie na swobodne dryfowanie wśród wspólnych wspomnień związanych z moich ojcem. Tak naprawdę nie było ich dużo. Od momentu... śmierci mamy nigdy za specjalnie nie przejmował się moim życiem. To dlatego wyjechałam do ciotki, aby być jak najdalej od niego. Ale jakiś czas temu coś mnie tknęło i postanowiłam zmienić kilka rzeczy. Chciałam postawić kilka spraw do pionu, sprawić, żeby relacje między nami były lepsze.
- Halo, tu ziemia - powiedział Sergio trochę donośniejszym głosem - Mogę być w końcu zaszczycony faktem poznania twojego imienia?
- Valencia - mruknęłam z trochę szerszym uśmiechem. Zmarkotniałam, kiedy okazało się, jak nie wiele dzieli nas od mojego domu. Czas mijał nieubłaganie. A ja w końcu pojęłam, że tak naprawdę chciałabym być gdzieś indziej. Już dawno chciałam znaleźć swój własny kąt, ale każde mieszkanie, które oglądałam co weekend z pośredniczką nieruchomości, wydawało mi się dziwne. Jakbym nie potrafiła wyobrazić siebie spacerującą po długich korytarzach. Ramos spojrzał na mnie zdziwiony, kiedy dostrzegł znajomą posesję.
- Chyba teraz nie muszę pytać, jak ma panienka na nazwisko, co? - odparł nieco obrażony, wkrótce otwierając mi drzwi samochodu. Wysiadłam swobodnie, poprawiając torbę na ramieniu.
- Ancelotti - odpowiedziałam, mocno akcentując swoje nazwisko. Raźnym krokiem ruszyliśmy w stronę willi. Frustracja dopadła mnie dopiero wtedy, kiedy nie mogłam znaleźć kluczy. Klubowa czwórka obserwowała moje zmagania z licznymi kieszonkami torebki widocznie rozbawiona całą tą sytuacją. W geście triumfu pomachałam mu nimi przed samym nosem, kiedy udało mi się je znaleźć.
- Będę mógł liczyć na to, że nie walniesz mnie teraz drzwiami w twarz? Bynajmniej chyba ja powinienem to zrobić, ale przecież kobiet się nie bije. Nieprawdaż? - syknął z przekąsem, w dodatku pozwalając sobie przyprzeć mnie swoim ciałem do drzwi. Boże, jego spojrzenie niemal przewiercało całą moją sylwetkę, robiąc tym samym piorunujące wrażenie.
- Czuję się niebywale obrażona twoją wypowiedzią...
- Sergio, co ty robisz z moją córką, do jasnej cholery?!
A myślałam, że nic gorszego nie może mnie spotkać. Myliłam się. Momentalnie odepchnęłam od siebie mężczyznę, z strachem obserwując swojego ojca, który kroczył szybko w naszą stronę. Gdybym mogła, uciekłabym gdzie pieprz rośnie. Chwyciłam się kurczowo ramienia Ramosa, próbując dodać tym sobie otuchy. Chociaż na naprawdę nie wiele się to zdało. Wzrok taty ciskał błyskawice na nas obydwoje, marszcząc czoło coraz bardziej z każdą chwilą. Jego włosy były w nieładzie. Po raz kolejny wracał z pracy później, zamęczony jakimiś klubowymi sprawami, które najczęściej dotyczyły transferów.
- Trenerze, ja tylko odwiozłem pańską córkę po imprezie do domu... - zaczął, niestety nie mogąc dokończyć swojego usprawiedliwienia. Pewnie i tak by nic nie wskórało. Podświadomie czułam, że mam przechlapane.
- Nie pamiętasz, co mówiłem o imprezowaniu w środku tygodnia? - warknął tata, coraz bardziej wzburzony tym niefortunnym incydentem. - Mało Ci wszystkiego? Z resztą, twoi koledzy nie są wcale lepsi. Zobaczymy, ilu stawi się już na dzisiejszym, porannym treningu. Będę ciekaw, czy jako przyczynę swojej nieobecności podadzą kaca czy coś bardziej przyziemnego!
- Przestań! - krzyknęłam głośniej, niż zamierzałam na początku. - Daj mu spokój!
- Nie mam dzisiaj ochoty na krzyki, biorąc pod uwagę to, że sąsiedzi mogliby sobie coś pomyśleć. Porozmawiamy sobie jutro przed treningiem - ojciec wepchnął mnie brutalnie do domu, trzaskając za sobą drzwiami. Zdążyłam ujrzeć tylko skruszoną minę Sergio. Moja klatka piersiowa opadała i wznosiła się w zastraszająco szybkim tempie. W tym momencie czułam tylko złość. Pomaszerowałam wgłąb domu, nawet nie zrzucając szpilek w przedpokoju, przez które czułam coraz bardziej dotkliwy ból. Ignorując nawoływania mojego rodzica, wspinałam się z stoickim spokojem na schody, niczym huragan wpadając do swojej sypialni. Dopiero tam pozwoliłam sobie na okrzyk wściekłości. Jakim prawem zrobił taką scenę? Mogę prosić o to, żeby przywiózł mnie domu, kogo chcę. Otwierając torebkę zwróciłam uwagę na jeden szczegół. Mianowicie w środku znajdowała się starannie złożona karteczka.

Gdybyś nie miała tak dużo szczęścia i zapomniałabyś po dzisiejszej bogato zakrapianej nocy poznania Sergio Ramosa, łaskawie przypominam o sobie w tym skromnym liściku. ;) 

Po drugiej strony namazał jeszcze swój numer. Już chwytałam za telefon i zaczęłam wystukiwać jego numer, kiedy przypomniałam sobie o Unai'u. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak brzydko go potraktowałam. Zazgrzytałam zębami, próbując zastąpić chłopaka jakimiś przyjemniejszymi wspomnienia, które pomogłyby mi przetrwać resztę nocy. Zanim całkowicie do głosu doszły głośne wyrzuty sumienia, nawiedził mnie widok blondynki, która obściskiwała go z ogromną zawziętością. Przebrałam się w kaszmirową piżamę, wiążąc niesforne włosy w koński ogon. Opadłam zmęczona na łóżko, mając nadzieję, że jutro nie zostanę postawiona przed trybunałem sprawiedliwości. Sama tego chciałam. Co ja sobie myślałam, nagle nawiedzając ojca w domu i stawiając praktycznie przed faktem dokonanym? 
- Będziesz miał przechlapane - zaczęłam złośliwie naszą rozmowę telefoniczną, jednak tak naprawdę wiedziałam, że taka sprawa nie może się skończyć dobrze. Wiedziałam z doświadczenia, że jeśli chodzi o coś takiego, nigdy nie odpuszcza. 
- Jakoś dam radę - odparł obojętnym tonem - Nie zabijesz mnie, jeśli powiem, że mam zamiar Ci coś przesłać? Tak oficjalnie. Pocztą. 
- Wynajmiesz gołębia? - zaszczebiotałam jak jakaś idiotka, udając zachwyconą tym pomysłem. Bynajmniej byłam porządnie ciekawa, co takiego chce mi przekazać. - Jakież to romantyczne! 
- Jeszcze taki głupi jak ty to nie jestem - odgryzł się natychmiast, a ja fuknęłam nosem niezadowolona - Dobra, tym razem przegiąłem. Przepraszam. 
- To dobrze, że chociaż posiadłeś umiejętność przepraszania. Chciałabym porozmawiać, ale jestem naprawdę porządnie zmęczona. Dobranoc, podrywaczu.
Co ja takiego robię? Nie wiem, z jakiego powodu w ogóle do niego teraz zadzwoniłam. Odrzuciłam komórkę na bok, a ta zjechała z cichym trzaskiem na podłogę. Sięgnęłam ręką w dół, z ulgą dostrzegając, że dotykowy ekran jest nadal w jednym kawałku. Przez kilka dłuższych chwil obracałam go delikatnie w dłoniach, ostatecznie odkładając go na etażerkę. Zgasiłam lampkę, próbując znaleźć wygodną pozycję do spania. Po głowie krążyły mi jednak myśli w postaci pewnego mężczyzny. 
 --------------------
Miło mi widzieć tyle pozytywnych opinii pod prologiem. Ogólnie rzecz biorąc, nie spodziewałam się tego. Natomiast nabrałam dalszej chęci do pisania i muszę wam się przyznać, że zaraz po opublikowaniu tamtego tekstu zaczęłam pisać ten rozdział! :) 


sobota, 24 stycznia 2015

Prolog

Głośna muzyka dudniła mi w uszach. Obejrzałam się za siebie, próbując wychwycić w szalejącym tłumie roztańczonych ludzi znajomą twarz. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, zamawiając kolejnego drinka. Miałam tego dosyć. Po cholerę zapraszał mnie do klubu, jeśli znikał co kilka chwil wgłębi sali, szukając gorączkowo swojego brata wraz z sporą grupą znajomych. W zasadzie, o ile dobrze pamiętam z jego wyjaśnień, miała być to cała meczowa jedenastka. Byłoby to raczej niepotrzebne, ponieważ po ich wejściu raczej większość tłumu rozpoznałaby piłkarzy. Królewskich. Uniosłam jedną brew ku górze, w końcu dostrzegając czuprynę mojego towarzysza, który łaskawie raczył się pojawić. Zaczęłam dochodzić do wniosku, że przyszłam tu z nim tutaj tylko dlatego, ponieważ nie miałam co robić sama w domu. Unai usiadł obok mnie, ale kiedy spróbował ucałować mój policzek, odsunęłam się delikatnie. Spojrzałam na niego przepraszająco, chociaż wątpię, żeby to coś dało. Westchnęłam cicho, upijając długi łyk alkoholu, który pod sam nos podsunął mi barman. Otworzył szeroko oczy, dostrzegając coś... a raczej kogoś za moimi plecami. Nawet nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, o co chodzi.
Jako pierwszy dostrzegł nas Iker. Był dość zdumiony, widząc go w moim towarzystwie. Czyli nie pochwalił się, że zdołał zainteresować córkę trenera Realu? Jako jeden z nielicznych znał mnie z czasów, kiedy mój ojciec jeszcze nie był zainteresowany tą posadą. Niezauważalnie uniosłam kąciki ust ku górze, puszczając do niego oko. Poczułam, jak przez całą długość pleców przechodzi mi dreszcz, który nigdy nie zwiastował niczego dobrego.
Powoli zsunęłam się z stołka, delikatnie dotykając opuszkami palców ramienia chłopaka. Niespodziewanie wpadłam na coś zadziwiająco miękkiego. Do moich nozdrzy doszedł zapach mocnych, męskich perfum. Uniosłam wzrok ku górze, bym mogła zobaczyć oblicze mojego 'wybawcy'.
- Nie wiedziałam, że kobiety aż tak do mnie lgną - powiedział, a ja pomimo panującego hałasu słyszałam go dość wyraźnie. Korzystając z okazji, objął mnie ramionami w talii. Kiedy próbowałam się wyswobodzić z tego kłopotliwego uścisku Ramosa, nadal uparcie nie dawał za wygraną.
- Mógłbyś przestać, mój drogi? - syknęłam, mrużąc oczy, widząc coraz większe grono znajomych twarzy z klubu.
- Sama wpadłaś mi w ręce. Więc teraz nie licz na taryfę ulgową - zaśmiał się krótko, obracając mnie w stronę baru. Spojrzałam gorączkowo na Unai'a, który widocznie urażony moją postawą nie miał najmniejszego zamiaru powiedzieć nawet jednego słowa, po chwili zaczynając wesołą pogawędkę z drugim bramkarzem Królewskich. Zarost mężczyzny załaskotał mój policzek, kiedy sięgnął po swojego drinka.
- Co nie znaczy, że możesz przetrzymywać całkiem nieznajomą kobietę - warknęłam na tyle głośno, żeby inni mogli usłyszeć wyrzut, który nie zrobił pożądanego wrażenia. Najwyraźniej przywykli do takich zagrywek z jego strony. Chociaż w jakiś pokręcony sposób nawet mi to pochlebiało.
- Zatańczysz?- zapytał szeptem wprost do mojego ucha, kiedy reszta towarzystwa odeszła, zostawiając nas samych. Było mi tylko żal młodszego z rodzeństwa Casillas'ów, bo chciał spędzić ze mną trochę czasu, a ja zostawiłam go na lodzie. Okazało się jednak, że jest właśnie pocieszany w kącie sali przez jakąś blondynkę. Dzięki temu poczucie winy minęło równie szybko, jak się pojawiło.
- Jak mogłabym Ci odmówić? - westchnęłam, bez większego zastanowienia pociągając go na parkiet. Na szczęście zdążyłam zauważyć, iż tak naprawdę nie ma zielonego pojęcia, z kim właśnie tańczy. Przygryzłam nerwowo wargę, bardzo dobrze zdając sobie sprawę z swojej krótkotrwałej przewagi. Pewność siebie, która biła od niego w czasie meczu, była teraz równie widoczna. Porwana w zręczne obroty Hiszpana zapomniałam o całym świecie.
---------------------------------------

Na samym początku chcę zaznaczyć, że gdyby nie droga +sueños , to pewnie nie spotkalibyście tego prologu. Dlatego ten kawałek tekstu jest dedykowany właśnie jej. :D Jeszcze nie wiem dokładnie, jak dalej rozwinie się ten blog. Widzę multum możliwości, ale najprawdopodobniej będę musiała obrać jedną drogę, która wyda mi się najwłaściwsza. Także... do zobaczenia w rozdziale I!