czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział II

Tak bardzo nie chciałam się budzić, ale słońce bezlitośnie przebijało cienkie firanki, boleśnie kując mnie w oczy. Odruchowo zasłoniłam je ręką, chcąc oszukać swoją głowę, że jeszcze nie czas wstawać. Bynajmniej nie dało to pożądanego efektu, dzięki czemu byłam już całkiem rozbudzona, spojrzenie wbijając w śnieżnobiały sufit, na którym nie było widać ani jednego pęknięcia. Nawet to było perfekcyjnie wykończone w najmniejszym detalach. Czasami miałam tego dosyć, lecz ta część osobowości, która była bardziej leniwa, odzywała się coraz częściej. Tymczasem w głowie zaczęły mi się kołatać wspomnienia wczorajszej... dzisiejszej nocy, dzięki której miałam okazję poznać Sergio. Ukryłam twarz w dłoniach, próbując nie myśleć, co na treningu wymyśli mu ojciec. Jeśli chciał, potrafił być wyjątkowo dokuczliwy i wredny. Ja jednak chciałam dotrzeć do jego bardziej wrażliwej natury, którą być może chował gdzieś głęboko w sobie. Za każdym razem zniechęcałam się do tego coraz bardziej, mając wrażenie, że nic z tego. Po moich plecach przebiegł taneczny dreszcz. Nie miałam najmniejszych powodów, żeby martwić się o Hiszpana. Więc dlaczego nie potrafię przekonać siebie, że nie będzie miał z mojego powodu żadnych nieprzyjemności? I właściwie czemu ja się tym zamartwiam? Powinnam mieć to gdzieś, zważywszy na to, iż nazwał mnie głupią. Ale później przeprosił. Unai... On nigdy by czegoś takiego nie powiedział. Drżącymi rękoma wyjęłam telefon z etażerki telefon, chwilę po odblokowaniu ekranu dostrzegając kilkanaście nieodebranych połączeń właśnie od niego. Kilka o drugiej, potem o trzeciej i czwartej nad ranem. Co on sobie w ogóle myślał, po tym wszystkim? Pewnie to, że jakby nigdy nic zapomnę o tamtej blond panience. Rzuciłabym komórką o ścianę, ale od tego pomysły odwodził mnie jedynie Ramos, który mógł zadzwonić praktycznie w każdym momencie. Spojrzałam na zegarek i momentalnie poderwałam się na równe nogi. Nie ma to jak spać do dwunastej.
Zaczęłam nerwowo grzebać w szafie, próbując znaleźć jakiś normalny strój, w którym czułabym się swobodnie. Po wielu rozważaniach wybrałam biały T-shirt z godłem Realu, dobierając krótkie, jasne szorty, do których kieszonki włożyłam telefon. Praktycznie w każdej chwili byłam gotowa wyskoczyć w tym do ich ośrodka treningowego, by w razie czego zacząć odpierać ataki ojca na swojego podopiecznego. Zeszłam na dół, przeczesując ręką rozpuszczone włosy, których jeszcze nie zdążył ujarzmić. Chwyciłam ciężką szczotkę z drewnianą rączką, próbując przywrócić je do poprzedniego stanu. Dopiero po dłuższym czasie wyglądały dość przyzwoicie. Parsknęłam śmiechem, widząc moją kotkę siedzącą na kuchennych szafkach. Caryca patrzyła na mnie swoimi pięknymi, niebieskimi oczami, domagając się choćby podrapania pod uchem. Spełniłam jej prośbę, za co podziękowała mi głośnym mruczeniem. Jak się wkrótce okazało, tata zlitował się nad nią rankiem i podał kotce jedzenie. Otworzyłam jedną z szuflad, próbując dokonać wyboru pomiędzy twarogiem z rzodkiewką a jogurtem naturalnym. Moje iście zajmujące rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka. Uniosłam jedną brew ku górze. Czyżby to...
- Pani Valencii Ancelotti? Czy mam przyjemność? - zapytał kurier, trzymając w rękach dość dużą przesyłkę.
- W rzeczy samej - odpowiedziałam uśmiechem, stukając paznokciami w futrynę.
- Kazano mi dostarczyć to do Pani rąk. Miłego dnia życzę - skinął lekko głową, podając mi paczkę. Żadnego pokwitowania, adresu nadawcy czy chociażby nazwy firmy. Nie pamiętałam, żebym zamawiała cokolwiek przez internet. Przecież dopiero dzisiaj miałam zamawiać sobie nowy lakier do paznokci. Poszłam do salonu, uprzednio zamykając drzwi na klucz. Czyżby to jakaś nowa, złośliwa zagrywka taty? Rozłożyłam się na jednej z kanap, gładząc całą powierzchnię opakowania. Caryca zlustrowała nową rzecz ciekawskim spojrzeniem, sadowiąc się na stoliku kawowym. Nawet nie próbowałam jej stamtąd zgonić, bo i tak wiedziałam, że to nic nie da. Z prawdziwą pasją godną mordercy zaczęłam rozrywać papier, aż moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Właśnie teraz, w swoich rękach, trzymałam koszulkę Królewskich z numerem cztery. Naprawdę miał dobry pomysł na prezent, to trzeba mu przyznać.

                                                             *********

Zacząłem się zastanawiać, czy odwiezienie Valencii jest naprawdę tak wielką zbrodnią, za jaką uważał to sam Carlo. Przez cały trening łypał na mnie spod oka, dając mi do zrozumienia, że muszę się jakoś zrehabilitować. Kiedy przyszedł czas na wykonywanie rzutów wolnych, miałem tego serdecznie dość. Ale od zrobienia jakiejś większej głupoty powstrzymywała mnie myśl o zagraniu najbliższego meczu w podstawowym składzie. Zacisnąłem zęby, próbując utrzymać na karku to stalowe spojrzenie. Po za tym nie byłem w zbyt dobrym stanie po imprezie, podobnie jak kilku innych śmiałków, którzy mieli czelność jedyny raz złamać żelazną zasadę naszego trenera. Chyba dlatego dzisiaj dawał nam do zrozumienia, że po raz kolejny nie puści tego płazem. Niestety, miałem wrażenie, że to ja mimo wszystko obrywam bardziej. Kilkanaście uwag, które i tak nie miały racji bytu, ponieważ wszystko wykonywałem niemalże idealnie.
- O co mu ciągle chodzi? - zapytał niepewnie Casillas, przerzucając sobie piłkę od ręki do ręki.
- Przecież o tą imprezę, panie domyślny - odburknął oschle, przyglądając się, jak James wykonuje ćwiczenie.
- To wiem - mruknął, dyskretnie spoglądając w stronę trenera, który stał pomiędzy swoimi innymi piłkarzami, zażarcie z nimi dyskutując - niestety nie da się przegapić tego, że dzisiaj jest na Ciebie wyjątkowo zły? Powiesz mi w końcu, o co chodzi?
- Kojarzysz tą dziewczynę, którą wczoraj poznałem w klubie? - zapytałem niemrawo, na co bramkarz skinął twierdzącą głową. - Więc okazała się ona jego córką.
Sam nie wiedziałem, czemu po chwili Iker zasłonił twarz dłonią. Zaraz udało mi się usłyszeć, jak dość bezskutecznie próbuje zamaskować swój głośny chichot. Spojrzałem na niego spod uniesionej brwi, nie rozumiejąc, o co może chodzić. Jednak kilka chwil później wszystko było jasne.
- A ty... tego... nie wiedziałeś? - spytał, prawie dusząc się z nagłego napadu śmiechu.
- Mogłeś mi powiedzieć! - warknąłem, niepotrzebnie unosząc głos. Kilka ciekawskich spojrzeń zwróciło się niepotrzebnie w naszą stronę. - Odwiozłem ją wczoraj do domu i byliśmy przed samymi drzwiami, a kiedy Ancelotti zobaczył nas i był wściekły. Sam nie wiem dlaczego.
- Nie dziwię mu się specjalnie. To jego jedyna córka.
Wszyscy po kolei oddaliśmy strzały na bramkę, tym samym kończąc dzisiejszy trening. Kiedy schodziliśmy do szatni, miałem ochotę podejść do trenera i zapytać prosto w twarz, czemu tak bardzo nie pasuje mu to, że rozmawiałem z jego jedynaczką. W ostatniej chwili przeszkodził mi w tym Iker, który zauważył mój zacięty wyraz twarzy. Zacisnąłem pięści, tym razem odpuszczając. Ale zrobiłem to po raz ostatni.    
-----------------------------------------------------
Mam nadzieję, że taka długość rozdziału jest w sam raz. Przepraszam was, ale chyba na tą chwilę nie potrafię zdobyć się na coś dłuższego. ;) Niestety, jak już pewnie słyszeliście, Sergio jest kontuzjowany i nie będzie go na boisku przez ponad pięć tygodni. Ale trzymajmy mocno kciuki za jego powrót do zdrowia! :) 



4 komentarze:

  1. Świetny rozdział i mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny, bo ja tu umrę z ciekawości :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział :) I ta reakcja Ikera na niewinną niewiedzę Sergio.. :D Ta ciętość Carlo zapewne jest spowodowana troską o córkę, bo co innego?
    Czekam na kolejny :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju rozdział jest cudowny! :3 Na pewno zostanę tutaj na dłużej!
    A trener Carlo jaki uparty, ciekawe ile będzie tak cisnął Sergio na treningach. :D
    W takim razie czekam na następny!
    Buziaki! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział, z niecierpliwością czekam na następny.
    Sueños, dziękuję że ją namówiłaś, a Ciebie Olivio proszę o niekończenie tego bloga. :)

    OdpowiedzUsuń