- Czemu tak wtedy zniknęłaś? - zapytał cicho, przyjmując zamówienie od kelnerki, która obdarzyła go ciekawskim spojrzeniem. Tutaj raczej wszyscy znali parę braci Casillasów, więc nie było to niczym dziwnym.
- Ja? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, nagle przybierając wojowniczą miną - I kto to mówi? Bynajmniej ja nie całuję się z kim popadnie.
- Naprawdę... Nie było mi łatwo patrzeć, jak traktujesz mnie gorzej niż powietrze - pstryknął palcami dla wzmocnienia efektu - nagle zjawia się sławny obrońca Królewskich, a ty padasz przed nim na kolana.
- Jeszcze czego! - warknęłam, zaciskając palce na jeszcze ciepłym kubku z spienioną kawą - Raz z nim zatańczyłam, a gdy Cię tam zobaczyłam z... Mniejsza o to! Później już nigdzie Ciebie nie było.
W końcu to z siebie wyrzuciłam. Spojrzałam na niego, modląc się o to, żebyśmy wyszli z tego cało. Bez większych uszczerbków na zdrowiu.
- Chyba nie umiesz liczyć. Wybacz, ale tych tańców było więcej niż jeden.
- Zarzucasz mi coś? Jakoś przez bardzo długi czas nie dawałeś mi żadnych powodów do tego, żebym uważała naszą znajomość za coś bardziej poważnego - odgryzłam się szybko, nie czekając wcale na dalszą część wypowiedzi chłopaka, która pewnie zabrnęłaby za daleko. - Myślałam, że jesteś jednym z tych mężczyzn, którzy wiedzą, czego chcą w życiu.
Wstałam, nie mając najmniejszej ochoty dalej prowadzić tej absurdalnej rozmowy, która do niczego nie zmierzała. Szybkim ruchem starłam łzy, które zaczęły zbierać się w kącikach oczu. Wybiegłam z kawiarni, nie patrząc na chłopaka, by sprawdzić, czy chociaż wstanie. Zaklęłam cicho, czując, jak dość zimne porywy wiatru szarpią moją nagą skórę na ramionach. Potrącałam ludzi łokciami, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swojego samochodu, który stał dość daleko na jednym z parkingów przed jednym z większych parków w Madrycie.
- Val, proszę, poczekaj!
Byłam głucha na jego wołania, ale dopiero kiedy mocno chwycił mnie za nadgarstek, mogłam zwolnić kroku. Próbowałam mu się wyrwać, niestety z marnym skutkiem. Zacisnęłam zęby, próbując nie krzyczeć.
- Czego jeszcze chcesz? - wycedziłam, próbując przybrać obojętny wyraz twarzy.
- Daj mi jeszcze jedną szansę. Proszę - szepnął, delikatnie odsuwając włosy znad moich policzków. Drżałam przez cały czas. Tylko trudno mi było powiedzieć, dlaczego. W pewnej chwili chciałam, żeby przestał i nigdy w życiu się do mnie nie odezwał. Jednak taka perspektywa była w tej chwili rozwiązaniem, która pewnie przyniosłaby mi więcej bólu niż radości. Miałam kompletny mętlik w głowie, do którego dochodził jeszcze w sam Sergio.
- Nie wiem - powiedziałam obojętnym tonem, kręcąc przy tym głową - muszę się zastanowić.
Zdążyłam jeszcze dostrzec iskierkę radości w jego oczach, kiedy na pożegnanie delikatnie musnął moją rękę opuszkami palców. Z nikłym uśmiechem patrzyłam na oddalającą się powoli sylwetkę chłopaka, która wkrótce zniknęła wśród tłumu. Przyłożyłam dłoń do czoła, by sprawdzić, czy aby na pewno nie mam gorączki. Miałam wrażenie, że popełnienie największego błędu w moim życiu zbliża się wielkimi krokami.
********
Raz po raz okręcałam się przed lustrem, sprawdzając, jak leży na mnie koszulka Królewskich. Co chwila przygładzałam lśniący materiał, przymykając oczy i widząc siebie na jednej z trybun stadionu. Odwróciłam się plecami, by móc zobaczyć numer Ramosa. Nie dzwonił już kilka dni. W zasadzie, czego ja się spodziewałam? Odwróciłam głowę w kierunku okna, słysząc od tamtej strony ciche stuknięcie. Kiedy dźwięk powtórzył się kilkakrotnie, postanowiłam to sprawdzić. Otworzyłam szerokie, przeszklone drzwi prowadzące na taras, kierując się w stronę barierki. Syknęłam cicho, czując zimno płytek przenikające moje stopy.
- Bynajmniej powinienem teraz powiedzieć jakiś ckliwy wierszyk, ale jakoś nie mam ochoty. Raczej powinnaś mi to wybaczyć, królewno.
Zaklęłam cicho pod nosem, widząc obrońcę Realu w naszym ogródku. Na szczęście mój tata już spał, zważywszy na to, że była dwunasta w nocy. Wolę nie myśleć, co zrobiłby w momencie, gdyby go tutaj zobaczył. Dodatkowo po chwili zorientowałam się, że nie mam nic na sobie praktycznie... nic, oprócz koszulki i bielizny. Obciągnęłam ją w dół, lecz i tak nie sięgała mi nawet do połowy ud.
- Po co tutaj przyszedłeś? - syknęłam, próbując go zobaczyć. Ku mojej uldze wyszedł z cienia drzewka i stanął wprost pod balkonem.
- Chciałem zabrać Cię na przejażdżkę, ale widzę, że właśnie przymierzasz mój podarunek - zaśmiał się cicho, puszczając do mnie oko. Prychnęłam lekceważąco, zakładając ręce na piersi.
- Poczekaj chwilkę. Zaraz do Ciebie zejdę.
Przeczesałam włosy smukłymi palcami, w końcu decydując się zostawić koszulkę. Ubrałam tylko jasne dżinsy i w zasadzie byłam gotowa do drogi. Miałam tylko nadzieję, iż ojciec w pewnym momencie nie będzie chciał się bawić w troskliwego rodzica i nie zajrzy do mojego pokoju, by upewnić się, czy śpię spokojnie w swoim łóżku. Byłam jednak zdania, że bez ryzyka nie ma zabawy.
-----------------------------------
Miło mi widzieć te pozytywne opinie pod poprzednim rozdziałem. Muszę wam powiedzieć, że pomimo wszystko ten tydzień podsumowuję jako jeden z bardziej udanych. Ferie skończyły się dawno, a mogłyby potrwać jeszcze trochę, co nie? ;)