poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział III

Co chwila próbowałam wymusić na swojej twarzy szeroki uśmiech. Jednak kończyło się tylko jego nędzną imitacją, która w niczym nie przypominała tego, co chciałam osiągnąć. Przygryzłam niespokojnie wargę, dostrzegając przez szerokie okno powoli zbliżającą się postać. Miałam ochotę stąd uciec, byle dalej. Czułam się winna, bo go tak wtedy zostawiłam. Mimo... Zmierzył mnie smutnym spojrzeniem, przysiadając na aksamitnym fotelu. Wybrałam nasze ulubione miejsce, a on nie raczył tego zauważyć. Wzięłam głęboki wdech, otwierając usta. Niestety nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Kompletnie nic. Na szczęście reszta klientów lokalu była od nas dość oddalona, za co podziękowałam w duchu. Być może nie będę musiała się kompromitować na oczach innych. Czemu to ja miałam wyrzuty sumienia, nie Unai? To on obcałowywał tamtą laskę, a ja tylko zatańczyłam kilka razy z Ramosem. Prawda była taka, że później nawet chciałam go znaleźć i wytłumaczyć całą sytuację. Tylko jakby zapadł się pod ziemię. Zazgrzytałam zębami, próbując wmówić sobie, że nie poszedł sobie gdzieś z blondynką. Bynajmniej ja nic nie tracę. Nie czułam, żeby traktował to jakoś poważnie. Ale nie chciałam go tracić.
 - Czemu tak wtedy zniknęłaś? - zapytał cicho, przyjmując zamówienie od kelnerki, która obdarzyła go ciekawskim spojrzeniem. Tutaj raczej wszyscy znali parę braci Casillasów, więc nie było to niczym dziwnym.
- Ja? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, nagle przybierając wojowniczą miną - I kto to mówi? Bynajmniej ja nie całuję się z kim popadnie.
- Naprawdę... Nie było mi łatwo patrzeć, jak traktujesz mnie gorzej niż powietrze - pstryknął palcami dla wzmocnienia efektu - nagle zjawia się sławny obrońca Królewskich, a ty padasz przed nim na kolana.
- Jeszcze czego! - warknęłam, zaciskając palce na jeszcze ciepłym kubku z spienioną kawą - Raz z nim zatańczyłam, a gdy Cię tam zobaczyłam z... Mniejsza o to! Później już nigdzie Ciebie nie było.
W końcu to z siebie wyrzuciłam. Spojrzałam na niego, modląc się o to, żebyśmy wyszli z tego cało. Bez większych uszczerbków na zdrowiu.
- Chyba nie umiesz liczyć. Wybacz, ale tych tańców było więcej niż jeden.
- Zarzucasz mi coś? Jakoś przez bardzo długi czas nie dawałeś mi żadnych powodów do tego, żebym uważała naszą znajomość za coś bardziej poważnego - odgryzłam się szybko, nie czekając wcale na dalszą część wypowiedzi chłopaka, która pewnie zabrnęłaby za daleko. - Myślałam, że jesteś jednym z tych mężczyzn, którzy wiedzą, czego chcą w życiu.
Wstałam, nie mając najmniejszej ochoty dalej prowadzić tej absurdalnej rozmowy, która do niczego nie zmierzała. Szybkim ruchem starłam łzy, które zaczęły zbierać się w kącikach oczu. Wybiegłam z kawiarni, nie patrząc na chłopaka, by sprawdzić, czy chociaż wstanie. Zaklęłam cicho, czując, jak dość zimne porywy wiatru szarpią moją nagą skórę na ramionach. Potrącałam ludzi łokciami, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swojego samochodu, który stał dość daleko na jednym z parkingów przed jednym z większych parków w Madrycie.
- Val, proszę, poczekaj!
Byłam głucha na jego wołania, ale dopiero kiedy mocno chwycił mnie za nadgarstek, mogłam zwolnić kroku. Próbowałam mu się wyrwać, niestety z marnym skutkiem. Zacisnęłam zęby, próbując nie krzyczeć.
- Czego jeszcze chcesz? - wycedziłam, próbując przybrać obojętny wyraz twarzy.
- Daj mi jeszcze jedną szansę. Proszę - szepnął, delikatnie odsuwając włosy znad moich policzków. Drżałam przez cały czas. Tylko trudno mi było powiedzieć, dlaczego. W pewnej chwili chciałam, żeby przestał i nigdy w życiu się do mnie nie odezwał. Jednak taka perspektywa była w tej chwili rozwiązaniem, która pewnie przyniosłaby mi więcej bólu niż radości. Miałam kompletny mętlik w głowie, do którego dochodził jeszcze w sam Sergio.
- Nie wiem - powiedziałam obojętnym tonem, kręcąc przy tym głową - muszę się zastanowić.
Zdążyłam jeszcze dostrzec iskierkę radości w jego oczach, kiedy na pożegnanie delikatnie musnął moją rękę opuszkami palców. Z nikłym uśmiechem patrzyłam na oddalającą się powoli sylwetkę chłopaka, która wkrótce zniknęła wśród tłumu. Przyłożyłam dłoń do czoła, by sprawdzić, czy aby na pewno nie mam gorączki. Miałam wrażenie, że popełnienie największego błędu w moim życiu zbliża się wielkimi krokami.

********

Raz po raz okręcałam się przed lustrem, sprawdzając, jak leży na mnie koszulka Królewskich. Co chwila przygładzałam lśniący materiał, przymykając oczy i widząc siebie na jednej z trybun stadionu. Odwróciłam się plecami, by móc zobaczyć numer Ramosa. Nie dzwonił już kilka dni. W zasadzie, czego ja się spodziewałam? Odwróciłam głowę w kierunku okna, słysząc od tamtej strony ciche stuknięcie. Kiedy dźwięk powtórzył się kilkakrotnie, postanowiłam to sprawdzić. Otworzyłam szerokie, przeszklone drzwi prowadzące na taras, kierując się w stronę barierki. Syknęłam cicho, czując zimno płytek przenikające moje stopy. 
- Bynajmniej powinienem teraz powiedzieć jakiś ckliwy wierszyk, ale jakoś nie mam ochoty. Raczej powinnaś mi to wybaczyć, królewno. 
Zaklęłam cicho pod nosem, widząc obrońcę Realu w naszym ogródku. Na szczęście mój tata już spał, zważywszy na to, że była dwunasta w nocy. Wolę nie myśleć, co zrobiłby w momencie, gdyby go tutaj zobaczył. Dodatkowo po chwili zorientowałam się, że nie mam nic na sobie praktycznie... nic, oprócz koszulki i bielizny. Obciągnęłam ją w dół, lecz i tak nie sięgała mi nawet do połowy ud. 
- Po co tutaj przyszedłeś? - syknęłam, próbując go zobaczyć. Ku mojej uldze wyszedł z cienia drzewka i stanął wprost pod balkonem. 
- Chciałem zabrać Cię na przejażdżkę, ale widzę, że właśnie przymierzasz mój podarunek - zaśmiał się cicho, puszczając do mnie oko. Prychnęłam lekceważąco, zakładając ręce na piersi. 
- Poczekaj chwilkę. Zaraz do Ciebie zejdę. 
Przeczesałam włosy smukłymi palcami, w końcu decydując się zostawić koszulkę. Ubrałam tylko jasne dżinsy i w zasadzie byłam gotowa do drogi. Miałam tylko nadzieję, iż ojciec w pewnym momencie nie będzie chciał się bawić w troskliwego rodzica i nie zajrzy do mojego pokoju, by upewnić się, czy śpię spokojnie w swoim łóżku. Byłam jednak zdania, że bez ryzyka nie ma zabawy. 
-----------------------------------
Miło mi widzieć te pozytywne opinie pod poprzednim rozdziałem. Muszę wam powiedzieć, że pomimo wszystko ten tydzień podsumowuję jako jeden z bardziej udanych. Ferie skończyły się dawno, a mogłyby potrwać jeszcze trochę, co nie? ;) 

czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział II

Tak bardzo nie chciałam się budzić, ale słońce bezlitośnie przebijało cienkie firanki, boleśnie kując mnie w oczy. Odruchowo zasłoniłam je ręką, chcąc oszukać swoją głowę, że jeszcze nie czas wstawać. Bynajmniej nie dało to pożądanego efektu, dzięki czemu byłam już całkiem rozbudzona, spojrzenie wbijając w śnieżnobiały sufit, na którym nie było widać ani jednego pęknięcia. Nawet to było perfekcyjnie wykończone w najmniejszym detalach. Czasami miałam tego dosyć, lecz ta część osobowości, która była bardziej leniwa, odzywała się coraz częściej. Tymczasem w głowie zaczęły mi się kołatać wspomnienia wczorajszej... dzisiejszej nocy, dzięki której miałam okazję poznać Sergio. Ukryłam twarz w dłoniach, próbując nie myśleć, co na treningu wymyśli mu ojciec. Jeśli chciał, potrafił być wyjątkowo dokuczliwy i wredny. Ja jednak chciałam dotrzeć do jego bardziej wrażliwej natury, którą być może chował gdzieś głęboko w sobie. Za każdym razem zniechęcałam się do tego coraz bardziej, mając wrażenie, że nic z tego. Po moich plecach przebiegł taneczny dreszcz. Nie miałam najmniejszych powodów, żeby martwić się o Hiszpana. Więc dlaczego nie potrafię przekonać siebie, że nie będzie miał z mojego powodu żadnych nieprzyjemności? I właściwie czemu ja się tym zamartwiam? Powinnam mieć to gdzieś, zważywszy na to, iż nazwał mnie głupią. Ale później przeprosił. Unai... On nigdy by czegoś takiego nie powiedział. Drżącymi rękoma wyjęłam telefon z etażerki telefon, chwilę po odblokowaniu ekranu dostrzegając kilkanaście nieodebranych połączeń właśnie od niego. Kilka o drugiej, potem o trzeciej i czwartej nad ranem. Co on sobie w ogóle myślał, po tym wszystkim? Pewnie to, że jakby nigdy nic zapomnę o tamtej blond panience. Rzuciłabym komórką o ścianę, ale od tego pomysły odwodził mnie jedynie Ramos, który mógł zadzwonić praktycznie w każdym momencie. Spojrzałam na zegarek i momentalnie poderwałam się na równe nogi. Nie ma to jak spać do dwunastej.
Zaczęłam nerwowo grzebać w szafie, próbując znaleźć jakiś normalny strój, w którym czułabym się swobodnie. Po wielu rozważaniach wybrałam biały T-shirt z godłem Realu, dobierając krótkie, jasne szorty, do których kieszonki włożyłam telefon. Praktycznie w każdej chwili byłam gotowa wyskoczyć w tym do ich ośrodka treningowego, by w razie czego zacząć odpierać ataki ojca na swojego podopiecznego. Zeszłam na dół, przeczesując ręką rozpuszczone włosy, których jeszcze nie zdążył ujarzmić. Chwyciłam ciężką szczotkę z drewnianą rączką, próbując przywrócić je do poprzedniego stanu. Dopiero po dłuższym czasie wyglądały dość przyzwoicie. Parsknęłam śmiechem, widząc moją kotkę siedzącą na kuchennych szafkach. Caryca patrzyła na mnie swoimi pięknymi, niebieskimi oczami, domagając się choćby podrapania pod uchem. Spełniłam jej prośbę, za co podziękowała mi głośnym mruczeniem. Jak się wkrótce okazało, tata zlitował się nad nią rankiem i podał kotce jedzenie. Otworzyłam jedną z szuflad, próbując dokonać wyboru pomiędzy twarogiem z rzodkiewką a jogurtem naturalnym. Moje iście zajmujące rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka. Uniosłam jedną brew ku górze. Czyżby to...
- Pani Valencii Ancelotti? Czy mam przyjemność? - zapytał kurier, trzymając w rękach dość dużą przesyłkę.
- W rzeczy samej - odpowiedziałam uśmiechem, stukając paznokciami w futrynę.
- Kazano mi dostarczyć to do Pani rąk. Miłego dnia życzę - skinął lekko głową, podając mi paczkę. Żadnego pokwitowania, adresu nadawcy czy chociażby nazwy firmy. Nie pamiętałam, żebym zamawiała cokolwiek przez internet. Przecież dopiero dzisiaj miałam zamawiać sobie nowy lakier do paznokci. Poszłam do salonu, uprzednio zamykając drzwi na klucz. Czyżby to jakaś nowa, złośliwa zagrywka taty? Rozłożyłam się na jednej z kanap, gładząc całą powierzchnię opakowania. Caryca zlustrowała nową rzecz ciekawskim spojrzeniem, sadowiąc się na stoliku kawowym. Nawet nie próbowałam jej stamtąd zgonić, bo i tak wiedziałam, że to nic nie da. Z prawdziwą pasją godną mordercy zaczęłam rozrywać papier, aż moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Właśnie teraz, w swoich rękach, trzymałam koszulkę Królewskich z numerem cztery. Naprawdę miał dobry pomysł na prezent, to trzeba mu przyznać.

                                                             *********

Zacząłem się zastanawiać, czy odwiezienie Valencii jest naprawdę tak wielką zbrodnią, za jaką uważał to sam Carlo. Przez cały trening łypał na mnie spod oka, dając mi do zrozumienia, że muszę się jakoś zrehabilitować. Kiedy przyszedł czas na wykonywanie rzutów wolnych, miałem tego serdecznie dość. Ale od zrobienia jakiejś większej głupoty powstrzymywała mnie myśl o zagraniu najbliższego meczu w podstawowym składzie. Zacisnąłem zęby, próbując utrzymać na karku to stalowe spojrzenie. Po za tym nie byłem w zbyt dobrym stanie po imprezie, podobnie jak kilku innych śmiałków, którzy mieli czelność jedyny raz złamać żelazną zasadę naszego trenera. Chyba dlatego dzisiaj dawał nam do zrozumienia, że po raz kolejny nie puści tego płazem. Niestety, miałem wrażenie, że to ja mimo wszystko obrywam bardziej. Kilkanaście uwag, które i tak nie miały racji bytu, ponieważ wszystko wykonywałem niemalże idealnie.
- O co mu ciągle chodzi? - zapytał niepewnie Casillas, przerzucając sobie piłkę od ręki do ręki.
- Przecież o tą imprezę, panie domyślny - odburknął oschle, przyglądając się, jak James wykonuje ćwiczenie.
- To wiem - mruknął, dyskretnie spoglądając w stronę trenera, który stał pomiędzy swoimi innymi piłkarzami, zażarcie z nimi dyskutując - niestety nie da się przegapić tego, że dzisiaj jest na Ciebie wyjątkowo zły? Powiesz mi w końcu, o co chodzi?
- Kojarzysz tą dziewczynę, którą wczoraj poznałem w klubie? - zapytałem niemrawo, na co bramkarz skinął twierdzącą głową. - Więc okazała się ona jego córką.
Sam nie wiedziałem, czemu po chwili Iker zasłonił twarz dłonią. Zaraz udało mi się usłyszeć, jak dość bezskutecznie próbuje zamaskować swój głośny chichot. Spojrzałem na niego spod uniesionej brwi, nie rozumiejąc, o co może chodzić. Jednak kilka chwil później wszystko było jasne.
- A ty... tego... nie wiedziałeś? - spytał, prawie dusząc się z nagłego napadu śmiechu.
- Mogłeś mi powiedzieć! - warknąłem, niepotrzebnie unosząc głos. Kilka ciekawskich spojrzeń zwróciło się niepotrzebnie w naszą stronę. - Odwiozłem ją wczoraj do domu i byliśmy przed samymi drzwiami, a kiedy Ancelotti zobaczył nas i był wściekły. Sam nie wiem dlaczego.
- Nie dziwię mu się specjalnie. To jego jedyna córka.
Wszyscy po kolei oddaliśmy strzały na bramkę, tym samym kończąc dzisiejszy trening. Kiedy schodziliśmy do szatni, miałem ochotę podejść do trenera i zapytać prosto w twarz, czemu tak bardzo nie pasuje mu to, że rozmawiałem z jego jedynaczką. W ostatniej chwili przeszkodził mi w tym Iker, który zauważył mój zacięty wyraz twarzy. Zacisnąłem pięści, tym razem odpuszczając. Ale zrobiłem to po raz ostatni.    
-----------------------------------------------------
Mam nadzieję, że taka długość rozdziału jest w sam raz. Przepraszam was, ale chyba na tą chwilę nie potrafię zdobyć się na coś dłuższego. ;) Niestety, jak już pewnie słyszeliście, Sergio jest kontuzjowany i nie będzie go na boisku przez ponad pięć tygodni. Ale trzymajmy mocno kciuki za jego powrót do zdrowia! :)